Był już październik i duchy stawały się niespokojne, dzień Wszystkich Świętych był coraz bliżej. Clair czuła, że wydarzy się coś okropnego, jeśli dusze zmarłych w hotelu nie zaznają spokoju. Znalazła już przedmioty będące łańcuchami pętającymi najbardziej udręczone duchy tego miejsca: naszyjnik z pereł, rewolwer, papierośnice, tabakierkę, aparat na zęby, złoty zegarek kieszonkowy, kij do hokeja, pomarańczowy sweter i złotą obrączkę. Łącznie 9 przedmiotów, dla których potrzebuje dziewięciu osób do rytuału aby zniszczyć moc łańcuchów. To będzie długa noc, zostały 2 tygodnie do Halloween i granica pomiędzy Krainą Cieni i światem żywych jest coraz cieńsza.
- Boję się, że może zostać zupełnie zniszczona przez duchy tego miejsca jeśli czegoś nie zrobimy. - była sama w pokoju kominkowym, ale wkoło niej czuć było nagle zapach cygar i pieczonego ciasta. Westchnęła ciężko, poszła po kluczyki do auta, po drodze zebrała Witka i Amber i ruszyli do miasta. Droga przez las była ciemna, chmury wisiały nisko nad okolicą i zaczęło mżyć. Pierwsze jesienne liście spadły na przednią szybę.
Ostatni ostry zakręt na krętej serpentynie drogi i obrzeża Haeven przywitały changelingi pierwszymi halloweenowymi dekoracjami. Pierwszy przystanek: Kościół Światków Wniebowstąpienia, pastor Abernathy wydawał się pierwszym logicznym wyborem dla ich małego przedsięwzięcia.
- Myślisz, że się zgodzi? Mimo wszystko jest księdzem. - Amber zmarszczyła się myśląc o Abernathym uczestniczącym w rytuale VooDoo. Okultyzm i loa nie łączyły się w jej głowie z kościołem.
- Po pierwsze pastor a nie ksiądz, po drugie patrząc na to co o nim wiemy i jego zamiłowaniu do egzorcyzmów, myślę że spojrzy na naszą propozycję jako na okazję do zdobycia przewagi w walce z hordami piekieł. - Taką przynajmniej miała Clair nadzieję.
- Myślałem, że wyganiamy bardzo zdeterminowane upiory, które mają manię kwaszenia mleka do naszej kawy? - Witek nie pił kawy, ale mleko śmierdziało w całym hotelu bardziej niż natura powinna na to pozwolić.
- Mi bardziej przeszkadzają płaczące krwią ściany. - podchwyciła Amber
- Przebolałabym to gdyby nie szepty za każdym razem jak idę skorzystać z łazienki, zapraszające mnie do pokoju 216. - Pozostała dwójka chwilę szukała czegoś aby przebić Clair, ale nie mieli żadnych nowych twórczych sposobów działania hotelu przeciwko nim. Clair wystawiła rękę w ich stronę i każde wręczyło jej po dyszce. Wygrała tę rundę, oby ostatnią.
Zatrzymali służbowego pickupa Clair po drugiej stornie ulicy, naprzeciwko kościoła. Pastor Abernathy żegnał się z wychodzącymi wiernymi, każdemu oferując kilka ciepłych słów otuchy czy zwykłej życzliwości. Jego ręka raz po raz wędrowała do jego podbródka, ale powstrzymywał tik zdradzający jego zdenerwowanie.
Clair oparła się nonszalancko o maskę samochodu i zaczęła robić balony z gumy do żucia, patrząc w przestrzeń ulicy oczami prawie tak ciemnymi jak jej hebanowa skóra. Witek był myślami przy swoim projekcie nad którym pracował w warsztacie przy hotelu.
- Jeszcze tylko siłownik i odrobina soku z wilczarza z Ciemnego Lasu i Wendigonator będzie gotowy. Hmm może dodać 2000 na koniec nazwy? Zbyt pompatycznie? - mamrotał do siebie.
Amber patrzyła z uśmiechem zamarłym na jej twarzy na wiernych, a demony wyrastające jak rakowate narośla z ich pleców patrzyły na nią ropiejącymi koszmarami oczami na nią. Pulsujące ciągi cienia i cierpienia, materia pustki i antyteza samego boskiego stworzenia wierciła się rozpychając komfortowo w duszach i umysłach ludzi. Nie spuszczając jej z oczu zaczęły szeptać na uszy wiernych swoje plugawe słowa podsycając najciemniejsze instynkty i myśli.
- Nicość was widzi, MY was widzimy. Godzina Żniw się zbliża, opór jest bezcelowy. - Chłopiec nie miał demona na plecach, nie było już chłopca, była tylko ludzka skorupa wypełniona koszmarami zrodzonymi z niebytu.
Odbiegł w kierunku rodziców, złapał ich za ręce, dezintegrując po trochu człowieczeństwo w nich swoim dotykiem.
Clair z pogardą wypluła gumę, która idealnie trafiła do kosza oddalonego o dziesięć metrów. Przestawało już ją to przerażać a zaczynało poważnie wkurzać, lato oplatało ją gorącym powietrzem i gniewem jak zbroja, wsuwając jej miecz do ręki. Amber zachichotała nerwowo patrząc na boki czy ktoś to zauważył z "cywili" i powoli odsunęła rękę Clair od formującej się broni.
- Clair, słońce, czuję zapach rozgrzanej plaży, to nie czas na zabijanie. - Witek
zaś pociągnął nosem i rozejrzał się wkoło, zdając sobie sprawę że samochód już dawno się zatrzymał. Wesoło wyskoczył z auta i pobiegł do pastora machając do niego wesoło ręką.
Rozwścieczone fale oceanu w oczach Clair zamieniły się w głęboki błękit smutku i głębie zmęczenia, ciężar przysiąg prawie jej w tym momencie złamał plecy. Ostatnio miała wrażenie, że tylko ona jest poczytalna i zdaje sobie sprawę z zagrożenia i stawki o jaką grają. Poczytalność Ziemniaczka, życie mieszkańców Haeven w tym tutejszych changelingów, może można przyprószyć to wszystko próbą powstrzymania końca świata. Może nie Świata przez duże Ś, ale na pewno jej własnego.
Amber obdarzyła ją spojrzeniem zatroskanego jednorożca na co Clair uśmiechnęła się zestawem rekinich zębów, klepnęła maskę pickup'a. - Chodźmy. - i ruszyły za Witkiem. Kolejne piekielne glify popełzły w stronę serca Amber po jej dłoniach i przedramionach żywiąc się zgryzotą i niedotrzymanymi umowami. Obie zignorowały obserwujące je kwiaty róż i begonii.